JaxPL |
Wysłany: Wto 8:31, 17 Lip 2007 Temat postu: |
|
Odrobina do poczytania, żebyście się nie nudzili
Suzuka - miasto w Japonii, w prefekturze Mie, na wyspie Honsiu, nad zatoką Ise (Ocean Spokojny), w okręgu przemysłowym Chūkyō. Liczy około 200 tys. mieszkańców (2006). Całkowita powierzchnia 194,67 km². Miasto powstało 1 grudnia 1942.
Miejsce narodzin Hondy Civic EC8
Na jesieni 1991 roku, w pogodny, październikowy ranek wstał z łóżka i podążył do kuchni uśmiechnięty, niewysoki Japończyk. Ucałował gromadkę swoich dzieci, piękną żonę, po czym wyruszył do pracy. Montownia Hondy, w której pracował, widniała na pobliskim wzgórzu, u stóp drzemiącego wulkanu Mount Fuji, tuż obok słynnego toru Suzuka Formuły I. Pomimo totalnie przekwitniętych wiśni, wiedział, że w ten dzień wydarzy się coś niesamowitego. Coś, co rozświetli ponownie potęgę Japonii na całym świecie, a co najmniej we wschodniej Europie za kilkanaście lat. Nie wiedział jeszcze co to będzie. Ba…. Nawet nie przypuszczał. Wsiadł do podmiejskiego autobusu i razem z tysiącem podobnym sobie mężczyzn wartko podążał do fabryki.
W tym samym czasie, w Poznaniu, w samym centrum, pewien pogodny młodzian wyruszał ze swoim prawie dwuletnim synem na popołudniową przejażdżkę wózkiem „stereo” razem z roczną córką na pokładzie. Dzieliło ich od owego Japończyka kilka tysięcy kilometrów, ale … coś wtedy wisiało w powietrzu. Czuło się to. Ów pogodny młodzian czuł jakiś niepokój w duszy, który notabene udzielał się też jego synowi, czuł, że tego dnia rodzi się coś …. specjalnego. Nie wiedział natenczas, czy to jakaś nowa, świecka tradycja, czy coś bardziej prozaicznego, na przykład samochód. W końcu życie jest pełne zagadek. Ale przenieśmy się znowu na wyspę Honsiu, o wiele ciekawszą wtedy, niż zapyziały, acz urokliwy Poznań.
Tajemnicą jest, (i pewnie na wieki pozostanie) jak miał na imię nasz japoński bohater. Na poczet tej opowieści nazwijmy go swojskim: Hiroyasu Kurahaszi. Otóż Hiroyasu miał przesympatyczną twarz, nietęgie ciało i duszę przepełnioną marzeniami. Gość po prostu lubił marzyć. Jadąc codziennie do pracy przymykał oczy i wyobrażał sobie jak to dzięki niemu, w innych częściach świata ludzie się cieszą. Ot, taki był z niego pocieszny Dyzio Marzyciel.
Była szósta ichniejszego czasu (u nas spokojne popołudnie, przerywane tylko karmieniem dzieci z enerdowskiej, zdobycznej butelki, czechosłowacką „Dietską Krupicą” , czyli po naszemu kaszką manną). Poczciwy Hirojasu odbił swoją kartę pracy, po czym uśmiechnięty udał się do swojego miejsca, gdzie trzymał najważniejsze narzędzia.
I tu się zaczyna początek tej historii. Otóż ten dzień różnił się od poprzednich, zwyczajnych. Hiroyasu dostał wezwanie do swojego naczelnego. Pełen sprzecznych myśli co koń wyskoczy skłonił się przed zwierzchnikiem i wysłuchał dyrektyw na ten specjalny dzień.
Nie wiecie jeszcze, co Hiroyasu tak w ogóle robił?? Heheh, otóż Hiroyasu Kurahaszi był gościem, który ostatecznie zatwierdzał, sprawdzał i odwoził na parking wszystkie Hondy, wyprodukowane danego dnia. Zaraz po porannej, specjalnej odprawie zabrał się do pracy. Pogłaskał EE9, pobawił się przez chwilę jego VTec~iem, pomuskał skórę na siedzeniach, po czym szybko go odstawił na parking. Tego dnia jeszcze kilkukrotnie wyprowadzał te cacka z fabryki. W jego umyśle tkwił jednak wielki żal, że oto nadszedł kres produkcji popularnych „żelazek”. Że tak naprawdę mija epoka prawdziwych, męskich, kanciastych, rasowo buczących samochodów. Widział już na taśmach produkcyjnych zalążki nowego, okrągłego, lansowego gejowozu, czyli popularnego dzisiaj jajka. Sam nie wiedział, czy to mu się podoba. Ale póki co, w ten niezwykle słoneczny, bezchmurny dzień, nasz Hiroyasu sprawdzał, badał, dotykał i zatwierdzał kolejne Hondy z czwartej generacji. Same EE9, tylko czerwone blendy, super wyposażenie.
Podszedł do niego kierownik. Rozmowa mogła wyglądać mniej więcej tak:
Tanaka: Hiroyasu san, konnichiwa.
Hiroyasu: konnichiwa.
Tanaka: Mam dla Ciebie pewien rarytas. Jest to jeden z ostatnich egzemplarzy EC8.
Sprawdź go proszę pod kątem silnika, bo innych rzeczy, typu elektryka, czy szyber, to auto po prostu nie posiada. Ale że jest to jedno z ostatnich EC8 chcielibyśmy, żeby pojeździło nieco dłużej, niż inne.
Hiroyasu: Ok. szefie, przyjrzę się temu autku.
Jak powiedział, tak zrobił.
W tym samym , mniej więcej, czasie poznański młodzian walczył z wielką, śmierdzącą kupą swojego syna w Maluchu. Kto to przeżył, to wie. Kto nie przeżył, to zapewne przeżyje. Ale zarówno autor tego tekstu, jak i Hiroyasu, ale też i tysiące młodych ojców na całym świecie wiedział, że wywabienie smrodu wypróżnianego dziecka ze swojego samochodu graniczy z cudem. A były to czasy, kiedy o Ambi Pur Car, czy podobnych wynalazkach można było zapomnieć. Wtedy to ów młodzian zamarzył o nieco większym samochodzie, no i może nieco szybszym, żeby szybciej można było to coś przewietrzyć.
Hiroyasu nic nie wiedział o rozterkach poznańskiego Jacka. I vice versa z resztą . Wsiadł do najciemniej grafitowej Hani, przekręcił kluczyk i … dziób przekształcił mu się w klasycznego banana na dźwięk dopiero co ożywionego silnika. A silniczek był maleńki. Breloczkowy wręcz. Pomimo to zamruczał po hondowsku, lekko basowo, niepokojąco, wręcz groźnie. Hiroyasu zaklął pod nosem, bo odzwyczaił się od braku wspomagania, ale mimo to dzielnie wyprowadził Tą Hondę na parking. Coś mu jednak nie pasowało. Szybko zajrzał w papiery, upewniając się co do minimalnej, 75-cio konnej mocy. Wrzucił jedynkę, spojrzał w obrotomierz – brak. Kurna – zaklął szpetnie. Depnął znowu, samochód zaryczał i wystrzelił jak z procy, dwójka – 110, trójka – nie wiem ile, czwórka …. . Zobaczcie, jak wyglądał wtedy tor Suzuka:
Przy zakręcie Hair Pin zwątpił, zredukował szybko do trójki i powoli pokulał się do mety. Był w szoku. Wysiadając na parkingu namaścił ten egzemplarz swoim duchem, wiedząc, że w końcu kiedyś trafi na swoją pokrewną duszę.
Na początku 1992 roku Haneczka trafiła do Niemiec. Kupił ją gruby Niemiec, mający piekarnię w Hamburgu. Sam nie wiedział, jak nią jeździć, bo wariatka zaraz pokazała na pierwszej lepszej autostradzie co potrafi. Gruby Hans był w lekkim szoku, bo z łatwością wyprzedzał kultowe Golfy, o Fiestach czy Kadettach nie wspominając. Zarażony totalnie manią Hondowską kupił następnie jajko, odsprzedając Niunię w inne ręce. Jeszcze do niego nie dotarłem, ale podejrzewam, że pluje sobie w brodę do dzisiaj za tą swoją decyzję. Hania przeszła w ręce kobiety. Ciemne, a zwłaszcza czarne, czy ciemnografitowe samochody są traktowane nieco inaczej niż reszta. Można je totalnie zapuścić, albo skrajnie o nie dbać. Kompromisu w tym wypadku nie ma. Owa Helga, z prawie francuskiej granicy lubiła błyszczący poblask swojego lansowozu . Ona i Honda miały wiele wspólnego, między innymi wielki tyłek, co Heldze nieco przeszkadzało, za to Hondzie wręcz przeciwnie . Obie miały czarne oczy i wielkie serca, chociaż Helga miała o wiele większą pojemność niż skromne 1,3 Hani .
Nikt nie wie, dlaczego, pod koniec millenium, Helga postanowiła się pozbyć Haneczki. Ale fakt stał się rzeczywistością, kiedy na początku kolejnego tysiąclecia piękna Honda Civic (HB) zaszczyciła swoimi oponami nasze podpoznanskie szosy. W tamtych czasach cały czas robiła wrażenie, choć już właściwie tylko wyglądem, a nie osiągami. Przez jakiś czas kulała się po podpoznańskich wsiach, po czym ostatecznie przeszła w ręce zwolenników BMW, jakich w Poznaniu, a zwłaszcza okolicach nie brakuje.
Zapomniałem o naszym pomniejszym bohaterze z Polski. Otóż ów „bohater” dzielnie wychował swoje dzieci, odpychając się po drodze różnistymi wehikułami, z których to jedynie Golf I był nazwany prawdziwym samochodem. Niestety nieszczęsny Golf nie przeżył swojej jedynej styczności, nieco obcesowej, z innym, też germańskim autem, w przeciwieństwie do swojego właściciela, który wyszedł z tego … prawie cało.
Ale naszej głównej bohaterce zafundowano gaz. LPG. Kilogramy miedzianych rurek, siakieś parowniki, gówna w gaźniku – ogólnie syf. Przez kilka miesięcy mścili się nad Nią goście, którzy chcieli Ją zdominować. Udało im się to tylko po części. Potrafili zdewastować tylko siedzenia, wypalając w nich odrażające, tytoniowe dziury no i zafundowali Hani i sobie lekkiego przedniego dzwona.
W tym samym czasie, Jacek, wsiadł za kierownicę fioletowej coupejki. Przekręcił kluczyk, dotknął pedału gazu i … pojechał w siną dal. Przemilczmy może taktownie wszelkie ochy i achy, tudzież inwektywy, jakie wydobywały się z ust tego … już nie młodziana, niestety. Efekt tej jazdy mógł być tylko jeden: postanowił kupić Hondę. Szukał, szukał, szukał. W międzyczasie podejrzanie nieowłosieni młodzieńcy, lubujący się do tego w dresach znanej, niemieckiej marki postanowili pozbyć się kultowej Niuni, którą to, jak pamiętacie, namaścił SAM Hiroyasu Kurahaszi w Japonii, w mieście Suzuka w 1991 roku.
Chyba nadszedł czas na wyjaśnienie tym, którzy się jeszcze tego nie domyślili, że owym „pogodnym młodzieńcem” , który nabył drogą kupna ową namaszczoną Hankę jestem ja, Jarząbek Wacław:D.
Ale na poważnie. Było słoneczne popołudnie. Pojechałem tylko zobaczyć samochód z ogłoszenia. Widziałem zdjęcia i wcale mnie one nie zachęcały do kupna. Ale kiedy Ją zobaczyłem z daleka, na parkingu wiedziałem, że będzie moja. Tak jakoś patrzyła spod … miski. …………
Jak Ją kupiłem, to już Wam kiedyś opisałem na tym forum, przedstawiając moją Haneczkę.
Hiroyasu Kurahaszi wiedział co robi, namaszczając Jej silnik przed niespełna szesnastu laty, który w tej chwili ma przejechane 319 000 kilometrów i ani nie dymi, ani nie jęczy tylko … po prostu śmiga. Śmiem twierdzić, że Haneczka wreszcie znalazła swój prawdziwy dom. Choć jest on daleko od Jej prawdziwej ojczyzny, to Niunia tego nie żałuje. Stoi sobie teraz wygodnie w ciepłym garażu, czyściutka, pachnąca, z co chwilę nowymi płynami, a to Stell, a to Motul? A to inne alkohole. Piwa przyjęła na maskę tyle, że niejednemu by starczyło, żeby się wywrócić na szyszkach . Za to wszystko Niunia odpłaca mi się tym czymś, co tylko chyba prawdziwi Hondziarze rozumieją. Prawdziwą, samochodową, a przy okazji auto-kobiecą miłością. I wiecie co?? Teraz naprawdę jest mi dobrze na świecie. Czuję się spełniony, bo mam syna, córkę, zbudowałem dom, posadziłem drzewo i mam Hondę. Czas w takim razie umierać? Hehe, co to, to nie, Moi Drodzy, teraz to się dopiero zaczyna … jazda
ps. Z tym spełnieniem to nie przesadzajmy, bo ja muszę mieć VTEC`A, ale póki co, to cicho sza, bo jeszcze moja Haneczka się obrazi, że chcę Ją zdradzić.
* Prawie wszystkie osoby są fikcyjne (a właściwie to tylko Hiroyasu Kurahaszi i jego szef, Tanaka).
Podczas pisania tego artykułu nie ucierpiała żadna Honda.
Poznań 2007 |
|